Wrzód na dupie

Jak tu siedzę, zakładam się, że każdy, no może prawie każdy kto przyjechał na tę zieloną wyspę dorobił się swojego prywatnego wrzodu. Wrzód przybiera różne postaci ale jest zjawiskiem uniwersalnym w tej naszej wyspiarskiej rzeczywistości. I choć każdy wrzód jest trochę inny, to łączy go wiele cech wspólnych z resztą wrzodów. Wrzód raczej nie przjechał na wyspę razem z „nami” starymi wyjadaczami Angielskiej jałowej ziemi. Wrzód przyjechał relatywnie niedawno ponieważ mimo, iż kocha Polskę całym swym sercem, to coś mu tam jednak nie poszło. Wrzód jest zazwyczaj kuzynem, kuzynką, bratem stryjecznym, siostrą cioteczną szwagra lub inną piątą wodą po kisielu, która musiała odkurzyć album rodzinny by móc sobie przypomnieć twoją twarz ze zdjęcia komunijnego.

Wrzód zaprasza Cię na fejsie by móc „zagadać” o tym, że dawno się nie widzieliście (no, z własnej woli to nawet nigdy) i o tym jak Ci tam jest w tej Anglii. Oczywiście, od słowa do słowa okazuje się, że Wrzód ma wielki problem natury finansowej i choć wychodził z siebie, dwoił się i troił to pracy w Polsce dla niego po prostu nie ma. I Ty to rozumiesz, Ty mu współczujesz, a jakże. Wrzód ma tylko jedną malutką prośbę, tylko ten jeden jedyny raz, a jest to sprawa życia lub śmierci. Załatw mu pracę w tej Anglii i przenocuj go parę dni, może być nawet w schowku na szczotki, bo Wrzód nie jest wybredny i będzie wdzięczny za cokolwiek. Ty przypominasz sobie jak Ci było ciężko na początku i zgadzasz się.

Nie mija tydzień a wrzód już śpi na twojej kanapie, rozpija z tobą flaszkę wspominając stare czasy w których nic was nie łączy. Dowiadujesz się wtedy jak świat okrutnie potraktował Wrzoda. Mąż, żona go porzuciła, został oszukany, wyrolowany, okradziony, dzieci się od niego odwróciły, sąsiedzi na niego plują, pies mu uciekł, przyjaciele go zdradzili, został sam z długami i TY jesteś jego wybawicielem, jego jedynym przyjacielem a Tobie jest szczerze szkoda człowieka.

Idziesz z Wrzodem do agencji pracy by trochę pomóc przetrzeć szlaki bo Wrzód mówi jako tako po Angielsku więc sobie poradzi już dalej. Po czym na miejscu okazuje się, że Wrzód nie mówi jako tako, ba, nie mówi nic, bo też nic nie rozumie. Wiadomo, stres, nowe otoczenie, czarna wizja długów nie pomagają więc obierasz inną strategię. Dzwonisz do znajomego, który ma wtyki w fabryce sałatek i tak oto wrzód ma pracę i widmo komornika odbierającego telewizor niedołężnej matce Wrzoda oddala się.

Mijają dni, może tygodnie, Wrzód początkowo rozanielony takim obrotem sprawy pomału traci entuzjazm. Jest zmęczony tą niewolniczą pracą bo jak się potem okazuje, Wrzód nie przepracował uczciwie dnia w swoim życiu. Codzienne słuchasz o tym jak Wrzód haruje w pocie czoła i jak nikt tego nie docenia. Twoja kanapa robi się dla Wrzoda za wąska i za krótka, i choć Wrzód uporczywie szuka pokoju to nie może znaleźć nic w cenie i standardzie Wrzoda. Wraz z upływem czasu, upływa twoja cierpliwość a twoja kanapa staje się strategicznym punktem Wrzoda oraz skupiskiem bakterii. Wrzód tam je, śpi, ogląda twoją telewizje, w końcu po to tam stoi ta kanapa, ale także czyści paznokcie, dłubie w nosie i kruszy czipsami. Wrzód nie ma wyjścia, bo choć przykłada wszelkich starań by się od Ciebie wyprowadzić to, po prostu nie ma gdzie i to nie jest jego wina. Zresztą jak się potem okazuje, nic w życiu Wrzoda nie dzieje się z jego winy. Świat się zwyczajnie na niego uwziął.

Wrzód wraca codziennie z nowym problemem, zmartwiony i zniesmaczony swoją sytuacją. Gdy nie ma w pracy nadgodzin, to jest źle bo wiadomo, że Wrzód przyjechał by zarobić a nie siedzieć na dupie. Gdy nadgodziny są, jest jeszcze gorzej bo to niewolnicza praca, ciężka, nudna i bez perspektyw a przecież Wrzód ma umiejętności i ambicje, tylko jakby języka brak. A to też nie jest winą Wrzoda bo ten Angielski to taki głupi język. Wrzód często włada jakimś innym obcym językiem, takim którego Ty nie znasz.

Wrzód spędza wolny czas, swój i twój, na opowiadaniu o wszystkich niesprawiedliwościach, które go w życiu spotkały, wszystkich podłych ludziach, którzy podstawiali mu nogi, fałszywych przyjaciołach, którzy przekreślili jego marzenia oraz o prześladującym go pechu. Jest Ci zwyczajnie Wrzoda żal, dlatego idziesz z nim założyć konto, zlikwidować konto bo zdzierają z pożądnych ludzi, jedziesz z nim kupić samochód z drugiego końca wyspy bo jest o 100 funtów tańszy niż ten na drugim końcu miasta, idziesz z Wrzodem do lekarza gdy ten prawie obciął sobie palca krojąc sałatę bo się nie wyspał. Nie wyspał się, bo się nie da spać na tej Twojej za wąskiej i za krótkiej kanapie.

Zaczynasz odczuwać wrzód na dupie. Ale oto los się do ciebie uśmiechnął i Wrzód się wyprowadza. Siadasz sobie na swojej kanapie, przed swoim telewizorem, ze swoim pilotem w ręku, sam w swojej przestrzeni, wdychasz głośno powietrze i … dzwoni Wrzód. Wkurwiony, bo właściciel mieszkania coś do niego mówi nie wiadomo po co i w dodatku po angielsku, debil jeden. Wrzód dzwoni bo przyszedł list i trzeba przeczytać, bo nagrał się ktoś i trzeba odsłuchać, bo zapłacili mu za mało i trzeba to odkręcić, bo deszcz pada, bo słońce świeci, bo Ziemia się nadal kręci tylko dlaczego nie wokół Wrzoda. Wrzód dzwoni z rana, dzwoni wieczorem, dzwoni w środku dnia. Wrzód nie przyjmuje do wiadomości, że Ty nie możesz odbierać w pracy telefonu co pięć minut i rozmawiać w nikomu nieznanym języku.

Wrzód uważa, że ma pecha i że nieszczęścia go prześladują podczas gdy cała reszta jego otoczenia nie może się nadziwić jakie Wrzód ma szczęście, że go jeszcze nikt ani nic nie zabiło. Wrzód ma poczucie wielkiej niesprawiedliwości gdy patrzy na otaczające go szczęście, radość i dobrobyt całej reszty społeczeństwa. Tylko Wrzód ma wciąż pod górę, tylko jemu wiatr w oczy, tylko on robi wszystko jak trzeba a świat mu rzuca kłody pod nogi. Tylko on jest zaradny jak MacGyver choć czasem gdy otwiera usta masz wrażenie, że zaraz poprosi Cię o podtarcie dupy. Dlatego Ty, jako przedstawiciel życiowych farciarzy, którzy wszystko mają podstawione pod nos, jesteś winien Wrzodowi dozgonną pomoc.

Jeśli właśnie dzwoni Twój telefon a ty wiesz, że oto dzwoni Twój prywatny Wrzód z zapytaniem, to uśmiechnij się i pomyśl, że setki innych żywicieli też to przerabia. Wszak Wrzód na dupie też człowiek.

Całe tabuny nieudaczników

Całe tabuny nieudaczników

„Mam fejsbuka i nie zawacham się go użyć” – pomyślał jeden z drugim pisząc, że żałosna banda nieudaczników krojących sałatę i składających kanapki w angielskich fabrykach, nie powinna się odzywać na tematy dotyczące Polski.

No nie wiem… ale odrazu nieudaczników?

Nieładnie Panowie, nadal jesteśmy tymi samymi koleżankami i kolegami ze szkolnych ławek. Wyemigrowaliśmy z Polski, ale Polska z nas nie wyemigrowała.

Ja wiem, że należy nam się sroga kara, za to, że opuścilismy ojczyznę jak szczury ale nie dzielmy tych co wyjechali i tych co zostali na nieudaczników i ludzi sukcesu. Możliwe, że każdy z nas jest trochę nieudacznikiem.

Dlaczego wyjechaliśmy? Tutaj trzeba zaczac, odpowiedź na to pytanie, daje odpowiedzi na resztę pytań.

Po coś innego. Ja wyjechałam po to coś. Byłam zbuntowana i nie widziałam szans przetrwania na jakichkolwiek studiach dłużej niż do pierwszej sesji. Nie mieściłam się w ramkach ówczesnej edukacji. Nie chciałam i nie umiałam zakówac do egzaminów, nie potrafiłam pogodzić się autorytetami, nie umiałam wpisać się w tamtą przestrzeń, nie widziałam dla siebie przyszłości. Chciałam czegoś nowego, lepszego, świeżego, czegoś innego niż Polska rzeczywistość. Wyjechałam bo się dusiłam i odetchnelam gdy wyjechałam po raz pierwszy, z każdym następnym wyjazdem oddech mi się skracal, ale to później. Możliwe, że to jest to moje nieudacznictwo, że nie potrafiłam zostać, walczyć, skończyć studiów (gorzej bo nawet nie zaczęłam) jak cała reszta, znaleźć pracy, wziąć kredytu, że zrezygnowałam z tego wszystkiego na rzecz przygody. W trakcie tej mojej przygody miałam wiele wzlotow i upadków, upadków nawet więcej. Zaliczylam opiekę nad dziećmi, kelnerstwo, robienie kanapek, sałatek, sprzątanie, ściemnianie i dużo przewracania oczami. A w końcu stwierdzilam, że mam dość przygody i stanęłam w szeregu. Brawurowo rozpoczęłam studia i nieoczekiwanie ukończyłam je z niezłym wynikiem. Zrobiłam to sama, w obcym kraju, bez niczyjej pomocy. Mam się przeciętnie, pracuje w zawodzie, nie narzekam (no może trochę). I wiem, że takich jak ja, jest tu więcej. I myśle, że nikt nie czuje się jak nieudacznik…. chyba.

Bo długi. Tak, są tacy co wyjechali bo narobili takich długów, że możliwości spłacenia ich w Polsce raptownie się skończyły. Są w różnym wieku i mają różne wielkości tychże długów. Są samotni, są parami, są i całe rodziny. Narobili długów bo im się noga w biznesie powinela. Albo ojciec przepił gospodarstwo a oni przyjęli spadek zanim się zorientowali. Albo pożyczali po troszeczkę na bieżące wydatki a odsetki rosły wcale nie po troszeczkę. Tyrają od rana do wieczora żeby te długi kiedyś spłacić i wrócić tam dokąd tęsknią.

Z braku laku. Z braku perspektyw i pomysłów. Przyjechali tu ludzie, którzy nie widzieli możliwości dalszego trwania w niebycie i czekania na cud. Może to ich wina, że nie potrafili być bardziej kreatywni, a może wcale nie.

Przyjechali mężowie i ojcowie, tylko na chwile by załatać dziurę w domowym budżecie. Niestety, jak wiadomo, załatanie takiej dziury, to nie lada wyzwanie. Dzielni ojcowie często łatają te dziury już od ileśnastu lat. Kiedy wydaje się, że po dziurze nie ma śladu to, a to samochód lepszy by się przydał, a to dach przecieka, a to okna trzeba wymienić. I tak łatanie dziur staję się metodą na życie.

Przyjechali tu także ludzie z niczym i znikąd. W Polsce nie mieli nic, pracy, szkoły, doświadczenia, znajomości czy choćby motywacji. Tu tacy ludzie mogą mieć coś, czasem nawet więcej niż mogłoby się wydawać. Czasem jest to dla nich szansa, a czasem trucizna, ale o tym kiedy indziej.

Są oczywiście tacy, którzy przyjechali za pieniądzem, za lepszym życiem, za łatwiejszym startem. Są ludzie, którzy przyjechali z ciekawości i też tacy, którzy znaleźli się tu przez przypadek.

Osobiście nie znam i nie znam nikogo kto zna kogoś, kto tu przyjechał choć w Polsce szło mu świetnie. Śmiem wątpić, że ktoś kto miał świetną pracę, czy dobrze prosperujący biznes, piękny dom, rodzinę, zdrowie, pieniądze, nagle rzucił laptopem o podłogę, otrzepał ręce i stwierdził, że jedzie na wyspy. No jakoś tego nie widzę. Ale jak ktoś zna, to ja chętnie poznam i zapytam: łaj???

Sądzę, że w każdej z tych historii, jest jakaś mała domieszka klęski, jakaś szczypta niepowodzenia, drobny niefart czy zwykły, ludzki dramat. Myślę, że wszyscy tu jesteśmy bo coś poszło nie tak, coś nas do tego pchnęło, coś nas po części zmusiło. Zgadzam się, że w każdym przypadku jest trochę ucieczki i trochę nadzieji. Ale żeby od razu nieudacznicy? Samo to, że ktoś został w Polsce mimo, że mu się nie wiedzie, nie świadczy ani o zaradności, ani odwadze, ani szczególnym patriotyzmie, zasadniczo o niczym nie świadczy.

na tej wyspie…

…wiem, że nie wiem, więc jestem w połowie drogi do sukcesu. Jestem w połowie drogi już od dawna i końca nie widać. Nie jestem pozytywną osobowością tryskajaca dobrym humorem od świtu do zmierzchu, ze słoiczkiem zielonego napoju w ręku. Nie jestem modnie ubrana i obawiam się, że rozłąka z moimi legginsami może się odbyć jedynie drogą operacyjną. Nie mam oszałamiającego hobby, od którego znajomym oczy bieleja. Nie jestem na żadnej cudownej diecie, choć może przydałoby się żebym była. Nie mam dzieci z ponad przeciętna inteligencją, które w wieku dwóch lat umiały czytać, tańczyć i recytowac jednocześnie. Nie zrobiłam błyskotliwej kariery, nie zarabiam kroci i pewnie nie będę. Nie jestem ładna, zgrabna i powabna. Nie mam talentu ani mobilizacji. Nie mam też recepty na to jak to zmienić. Nie mam odpowiedzi na nurtujące pytania, a pytań jak na złość mam sporo. Miałam w swoim życiu takiego człowieka, który znał wiele odpowiedzi, ale jego też już nie mam. Jestem porażająco przecietna na tej wyspie nieudaczników. W konsekwencji swoich mniej lub bardziej przemyślanych wyborów, wylądowałam 12 lat w środkowej części tej zielonej wyspy. Byłam żądna przygód i sukcesów, chciałam uciec od Polskiej szarości i brudu ulicznego, i to mi się całkowicie udało. Dorobiłam się kieratu, przeciętnactwa i mojej osobistej choroby psychicznej – depresji emigracyjnej. Na tą depresję składa się kilka elementów, które są nieodłączną częścią mieszkania poza krajem w którym się człowiek wychował i mniej lub bardziej gryzą tego człowieka w oczy lub dupę (niepotrzebne skreślić). Ale o tym innym razem.